Jerzy „Jotka” Kędziora, zauroczony i rozczulony piękną legendą opowiadającą o czworaczkach i by uhonorować Rok Rzeki Wisły, stworzył balansujące figury czterech synów flisaka. Fundacja postanowiła pomóc artyście w spełnieniu jego twórczego marzenia i „osiedliła” każdego z braci w czterech nadwiślańskich miastach – Baranowie Sandomierskim, Kazimierzu Dolnym, Puławach i Sandomierzu – tak, by mogli sobie przesyłać świetlne znaki niesione nurtem polskiej królowej rzek. Pewnej jubileuszowej nocy (w 70. urodziny artysty) kibicujące czworaczkom rzeźby z krakowskiej Kładki o. Bernatka przesłały im flisacką, butelkową pocztę: „serdeczne życzliwości”.
Czy i Państwo dadzą się zaprosić do wysłuchania tej niezwykłej opowieści?
Legenda o czworaczkach
Mały Gondolier, zwany przez bliskich Migiem, jest jednym z bohaterów legendy o czworaczkach flisaka. Rzecz, o której tu mowa działa się dawno, dawno temu. W niewielkiej górskiej osadzie, nad rwącą rzeką, piękna żona flisaka urodziła czworaczki. Chłopcy szybko rośli. Byli nadzwyczaj sprawni i niesamowicie żywotni. W „małpim gaju”, który wybudował im ojciec w obejściu, potrafili wyczyniać niezwykłe akrobacje i gimnastyczne sztuczki, a najlepiej czuli się chodząc po linach i na szczudłach. Umiejętności te, już w późniejszym czasie, wykorzystywali nawet, aby nieść ojcu i jego towarzyszom posiłek na drugi brzeg rzeki. Nieśli go często korzystając z liny, do której przyczepiony był prom wożący drwali i flisów na wyręb. Ojciec chłopców budował tratwy i spławiał je do morza. Z każdej takiej wyprawy przywoził dzieciom i żonie prezenty. Z kolejnej przywiózł zwierciadło. Niestety stłukło się wkrótce. Wielu widziało w tym niedobry znak. Tylko chłopy nie bardzo się tym faktem przejęli. Kawałkami lustra przesyłali sobie słoneczne znaki, robili zajączkowe figle. Wkrótce wytworzyli sobie cały kod porozumiewawczy. Zwoływali się nim, ostrzegali. Informowali. Na dziesiąte urodziny ojciec wziął chłopców na spływ. Wyprawę tę obiecał im już dawno, aby zmobilizować ich do większej dyscypliny i pomocy w pracach domowych. I wtedy, jakby, to złe przesłanie miało się sprawdzić. Gdy spływ dobijał krańców szlaku do morza, zerwała się straszna nawałnica. Gwałtowna burza porozrywała tratwy. Ogromne morskie bałwany wyrzuciły daleko w morze wielkie kłody drewna. Dryfujących na nich chłopców wyłowiły przypadkowe statki, które odpływały z niebezpiecznego akwenu. Zabrały ich do swoich portów macierzystych. Już po niedługim czasie w tawernianych opowieściach słyszało się o niezwykłych wyczynach małych linoskoczków. Nikt nie kojarzył, czy jest to jeden i ten sam chłopiec, czy jest ich więcej, bo opowieści przypisywały ich raz do Wenecji, innym razem do Petersburga. To do Kopenhagi czy Rotterdamu, to do wsi nad zatoką w Polszcze. Swoją sprawność i niezwykłe zdolności chłopcy szybko zaczęli wykorzystywać praktycznie, …ale to już zupełnie inne opowieści. Próbowali żyć w nowych warunkach, gdzie byli nawet dobrze przyjmowani, ale bardzo tęsknili za sobą, rodzicami, domem i górami. Gdy z pobliskich wież kościelnych ratuszowego zegara usłyszeli głos kurantu czy dzwonu, kawałkiem lustra wysyłali promień słoneczny w niebo, wierząc, że znajdzie on w przestworzach braterski sygnał, zakodowany znak tęsknoty.
Jerzy "Jotka" Kędziora - enchanted and moved by a beautiful legend telling about a rafter's quadruplets and to honour the Year of the Vistula River - created balancing figures of four sons of the rafter. The Art&Balance Foundation decided to help the artist fulfill his creative dream and "settled" each of the brothers in four Vistula River's towns - Baranów Sandomierski, Kazimierz Dolny, Puławy and Sandomierz - so that they could send themselves light signs carried along by the Polish queen river. On the jubilee night (on the artist's 70th birthday) sculptures from the Bernatka's Footbridge in Krakow will send to four little brothers a bottle mail: "coridal kidness".
The legend of quadruplets
Little Gondolier, called Mig by his relatives, is one of the heroes of the legend of the raftsman's quadruplets. The thing in question here happened a long, long time ago. In a small mountain settlement, by a wild river, the beautiful wife of a raftsman gave birth to quadruplets. The boys grew up fast. They were extremely efficient and incredibly vital. In the "monkey grove" built for them by their father in the yard, they could perform extraordinary acrobatics and gymnastic tricks, and they felt best walking on ropes and on stilts. Later, they even used these skills to carry their father and his companions a meal to the other side of the river. They often carried it using a rope to which a ferry carrying lumberjacks and raftsmen for felling was attached. The boys' father built rafts and floated them into the sea. From each such trip, he brought gifts to his children and wife. From the next one he brought a mirror. Unfortunately it broke soon after. Many saw this as a bad sign. Only the boys did not care much about this fact. With pieces of mirror they sent solar signs to each other, played bunny pranks. They soon developed a whole communication code for themselves. They called him, they warned him. They informed. For their tenth birthday, the father took the boys rafting. He had promised them this trip a long time ago to motivate them to be more disciplined and to help with the housework. And then, as if that bad message was about to come true. When the rafting reached the ends of the trail to the sea, a terrible storm arose. A violent storm ripped apart the rafts. Huge sea waves threw huge logs of wood far out to sea. The boys drifting on them were picked up by random ships that were leaving the dangerous waters. They took them to their home ports. After a short time, in the tavern stories, one could hear about the extraordinary feats of little tightrope walkers. No one knew if it was one and the same boy or if there were more of them, because the stories attributed them once to Venice, sometimes to St. Petersburg, to Copenhagen or Rotterdam, to the village by the bay in Poland. The boys quickly began to use their fitness and extraordinary abilities in practice, ... but that's a completely different story. They tried to live in new conditions, where they were even well received, but they missed each other, their parents, home and mountains very much. When they heard the sound of a chime or a bell from the nearby church towers of the town hall clock, they used a piece of mirror to send a sunbeam into the sky, believing that it would find a fraternal signal in the sky, an encoded sign of longing.
Galeria / Gallery:
Photo by Bartek Kędziora